Forum Bionicle Strona Główna Bionicle
Forum Bionicle


W Poszukiwaniu Kryształowych Masek

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Bionicle Strona Główna -> Opowiadania
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Nowy Spocco Rocco



Dołączył: 25 Mar 2010
Posty: 299
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 3/6

Płeć: Mężczyzna

 PostWysłany: Sob 16:45, 19 Lut 2011    Temat postu: W Poszukiwaniu Kryształowych Masek Back to top

Oto to co wymodziłem niegdyś na newbionicle forum.

Z grubej rury:

Artidax. To taka wymarła, pusta wyspa położona na południu Wszechświata Matoran. Nikt tam nie zagląda, bo po co, poza tym można tam napotkać wszechobecne Rakshi, które stworzył Teridax. Jednak Artidax to nie nazwa. To imię. Imię starodawnego władcy.
Na początku Wrzechświata Artidax tętniła życiem. Wystarczyło znaleźć odpowiednie wejście, znać kod dostępu. Po jego wpisaniu przed wydawałoby się nieskończonym jeziorem lawy, które widzimy pojawia się żelazny most. Przechodzimy dalej. Dalej czeka na nas kabina. Wchodzimy do niej, przeciągamy dźwignię i wokół nas pojawiają się ściany. Najwyraźniej jedziemy w dół, jesteśmy dosłownie w śmiercionośnym jeziorze lawy. Nagle kabina zatrzymuje się, zgrzytają wciąż dosłyszalne zębatki i wszystko cichnie. Po kilku sekundach niepewności robi nam się potwornie zimno - kabina jest najwyraźniej schładzana. Aż w końcu ściany się chowają. Mamy przed sobą bardzo długi tunel. Na jego końcu wyraźnie coś świeci. Dochodzimy do niesamowicie potężnej, chyba 400 - metrowej jaskini. Wszystko oświetla wszędzie palący się ogień. Po środku jaskini jest jakiś 270 - metrowy, magmowy słup. Jest nieregularny, wygląda jak stalagnat z Karda-Nui. Jest oblepiony punktowymi światełkami, a u jego szczytu widać wyraźnie oszklony taras. Wszędzie uwijają się, ale to dosłownie wszędzie uwijają się zabiegani Ta-Matoranie. Słyszymy zgrzyty, widzimy błyski; gdzieś niedaleko jest kuźnia, w której wykuwane są maski. Podchodzimy do słupa, znajdujemy drzwi do kabiny. Wchodzimy. Jedziemy w górę. Winda delikatnie obraca się wokół własnej osi. Jest specjalny przycisk, którym możemy ją zatrzymać. Winda ma szklane ściany, w których co chwila pojawiają się kamienne drzwi. Pod koniec winda zwalnia, przestaje się obracać. W końcu staje. Widzimy wiodące w górę kręcone schody. Idziemy nimi w górę. Co kilka metrów tli się drobny płomyk. Jakiś zapracowany Ta-Matoranin w lekko brązowej Kakamie zbiega na dół. W końcu schody się prostują. Widzimy wejście do bardzo oświetlonego pokoju i dwóch zaspanych strażników. Wchodzimy do pomieszczenia. Jesteśmy na szczycie słupa. Jest tu oszklony taras z widokiem na całą jaskinię. Przed nami stoi Toa Artidax, Toa ognia, władca tej wulkanicznej wyspy.
Taką właśnie drogę kilkadziesiąt tysięcy lat temu przebył właśnie władca pobliskiej wyspy, Toa ziemi imieniem Lestivaann.
- Witaj przyjacielu! – zakrzyknął uradowany Artidax – Bez względu na to, po co tu tak właściwie przybyłeś, bardzo się cieszę. Znasz z resztą moją skomplikowaną i niezbyt logiczną móz-gow-nicę.
- Dzięki, dzięki za takie powitanie! – odpowiedział Lestivaann – Owszem, sprawy mam ważne, ale najpierw rozgrzejmy nasze skomplikowane umysły. Usiądź! Ja cię zapewniam, że w ten sposób prędzej pokonasz nudę, niż wpatrując się w twoją potężną wioskę.
- Ledwo przyszedłeś! – powiedział Artidax – Masz rację. Jakieś zasady trzeba mieć, nawet jeśli włada się wyspą i ma skomplikowany przepływ neuronów w mózgu. Nie wolno zaczynać od razu od sedna sprawy. To wbrew logice. I nie logice zarazem, skoro i ja utrzymuję te zasady. O czym ja właściwie mówię? Nie ważne. Z resztą, wbrew zasadom: przejdźmy od razu do rzeczy.
- Przede wszystkim, przyszedłem cię odwiedzić. No i interesy jak każdy porządny władca mam. Ale jeśli chcesz od razu o nich rozmawiać, to proszę bardzo. Ostatnio była u mnie Toa Cenix. Podobno zwariowany Turaga Potaru nie otrzymał wystarczająco ciosów w walce. Szykuje swoją armię dzikich Matoran. Tym razem chce odnieść porażkę na wyspie Cenix. Jednak jej władczyni prosiła mnie o wsparcie militarne. Dlaczego? Nie wiem do końca, czego ona się boi. Ale ja już przygotowałem kilku moich Toa i kilkudziesięciu Matoran z miotaczami Kanoka, kilkudziesięciu z bronią białą i jeszcze kilku z miotaczami Duchów Nynrah. Cenix kazała mi cię także poprosić o pomoc. W końcu mamy wspólne interesy. Powinniśmy w imię honoru wysłać swoje wojska.
- Gdzie siedzi teraz Potaru? – zapytał Artidax.
- Ostatnio wybrał się gdzieś w Żelazne Góry. Szuka ciągle mięsa armatniego, prawie na wszystkich wyspach. Oczywiście nie na mojej. Ostatnim rezultatem poszukiwania żołnierzy na mojej wyspie przez Potaru była krwawa miazga. A po co pytasz?
- Pytam, bo doszedłem do wniosku, że nie ma sensu walczyć z nim w nieskończoność. Gdybyśmy się z nim rozprawili raz na zawsze wpuszczając do jego obozowiska Matoran z mieczami, już więcej by nie stresował delikatnych Matoranek i niezbyt mądrych Matoran. Zgoda?
- Owszem. – powiedział Lestivaann – Moglibyśmy się także z nim rozprawić podczas zbliżającej się bitwy na Cenix. Ale tak czy siak, musimy wspomóc naszą znajomą. To jak robisz?
- Pójdę jej pomóc! – krzyknął Artidax. Na jego i Lestivaanna twarzach pojawiły się uśmiechy. I zderzyli swoje zaciśnięte pięści, na znak jedności wszystkich Toa i ich przyjaźni.

Jesli nie podoba wam się wkręcenie do FF-a Artidax, to mogę zmienić...
 
Zobacz profil autora
Nowy Spocco Rocco



Dołączył: 25 Mar 2010
Posty: 299
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 3/6

Płeć: Mężczyzna

 PostWysłany: Sob 16:45, 19 Lut 2011    Temat postu: Back to top

ROZDZIAŁ II

Pewnego dnia Artidax umówiony był z pewnym konstruktorem na spotkanie. Miał owy Matoranin zademonstrować mu jakiegoś nowego ultrawydajnego robota, który razem z innymi sobie podobnymi miał chodzić po niedostępnych zakątkach miasta i naprawiać delikatne systemy obronne i delikatne maszyny znajdujące się na wyspie.
O umówionej porze Toa udał się do konstruktora imieniem Whaee, a ten powitał go ukłonem do samej ziemi i poprosił, by Artidax szedł za nim. Whaee otworzył jakieś bardzo drobne przejście, przez które Toa Ognia ledwo się przedostał. Szli dalej kręconymi schodami w dół; schody takie były na Artidax wszechobecne. W końcu dostali się do jakiejś małej jaskini. Whaee dumny z siebie nacisnął jakiś przycisk znajdujący się na ścianie i wnet ukazał się przed nimi ciekawy widok: warsztat Whaee. Wszędzie roiło się od nitów, nakrętek, śrubokrętów, młotów, gwoździ, uszkodzonych przewodów, kawałków metalu, spróchniałego drewna, a w przy wejściu jakiś drewniany totem, którym Whaee chciał upiększyć warsztat. Jednak, ten groźny totem, jedynie dodawał temu miejscu brzydoty. Na małym podeście na końcu pieczary znajdował się jakiś bardzo skomplikowany układ rur i przewodów, oraz mały, żółty robot.
- Oto WE8 - zademonstrował uśmiechnięty i zadowolony z siebie Whaee - Dzieło moich mistrzowskich rąk i niepowtarzalnego umysłu. Ten robot nie pozwalał mi spać całymi nocami (przez co wynalazłem specjalną maszynę, która w sekundę pozwalała mi zregenerować siły), nie mogłem przez niego wychodzić z tego warsztatu, aż w końcu, ktoś tak wielki, sprawiedliwy, wspaniałomyślny, wszechmocny, miłosierny, dobry, od lat sprawujący władzę, największy na świecie...
- Już mi to wystarczy - powiedział Artidax, który nie lubił otrzymywać zbyt dużej porcji komplementów - powiedz mi teraz, jak ta maszyna funkcjonuje.
- Ależ oczywiście! - ćwierkał cały czas Whaee na szczycie zadowolenia i dumy - Ten oto robot włącza się na komendę... WE8! Uruchom się! ... Gotów? - Whaee dawał polecenia sympatycznej maszynie - Tu jest 2314 przewodów elektrycznych - powiedział Whaee wskazując na plątaninę kabli na ścianie - Tylko jeden z nich jest minimalnie uszkodzony. Teraz ten robot wyszuka wadę i błyskawicznie ją naprawi...
Wtedy WE8 ruszył w gąszcz kabli i zniknął. Konstruktor zaczął się już nawet obawiać, że może jego dzieło przestało działać, ale się mylił. Nagle coś między kablami błysnęło, a na ścianie zaświeciła się lampa i oświadczyła, że naprawa się udała.
- NAPRAWIŁ! - Krzyknął Whaee i zaczął się śmiać, następnie piszczeć, aż w końcu płakać ze szczęścia i mało brakowało, a biedak zaślepiony szczęściem przytuliłby się do Artidaxa, jednak ten zasłonił się totemem.
- No dobrze... - powiedział spokojnie Toa Ognia - Kupuję to. Ale teraz mam kilka ważnych spraw do załatwienia... Daj mi plany konstrukcyjne tego cacka, ja je zaniosę jutro do głównego konstruktora i rozkażę produkować... Dziękuję bardzo za prezentację... tu masz zapłatę, a teraz życzę Wam, czyli dzielnemu Matoraninowi i maszynom jego produkcji dobrej nocy.
Po tych słowach Whaee położył się na podłodze i z głupim uśmiechem na ustach zastygł, a konkretniej zasnął z wycieńczenia i emocji z otwartymi oczami. Artidax uśmiechnął się, zgasił światło i udał się do swojego pałacu. Położył się i jak to miał w zwyczaju - podsumował dzień. Dzień ten nie był jednak wesoły. Władca od rana do wieczora żył w stresie. Już czwarty tydzień jego wojsko siedziało na Cenix i nie wiadome było, kiedy Potaru zaatakuje. I zasnął. I nagle zobaczył... biel, morze bieli... jakby może światła, które można było dotknąć i poczuć... I usłyszał potężny głos za sobą:
- Idź, weź swój dwór i ruszaj na Cenix, bo już jutro, zanim się zorientujesz, twoje wojska leżeć będą na spalonej ziemi, a ty będziesz tam stał i płakał nad ciałem Lestivaanna...
Lestivaanna?! To nie może być prawda! Nie, Artidax na to nie pozwoli! Nie na to! I Toa Ognia chciał wtedy zobaczyć, kto do niego mówi, lecz gdy się odwrócił, zobaczył przed sobą swój pokój i przerażonego Matoranina.
- Panie! - usłyszał od swojego podwładnego - Cenix jest atakowana!
Artidax pobladł...
 
Zobacz profil autora
Nowy Spocco Rocco



Dołączył: 25 Mar 2010
Posty: 299
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 3/6

Płeć: Mężczyzna

 PostWysłany: Sob 16:46, 19 Lut 2011    Temat postu: Back to top

W tym samym czasie...

Jawer pędził na swoim ścigaczu przez niezbadane pustynie popiołu i siarki. Z nieba na tle gwiazd i dwóch księżyców lał się deszcz pachnący siarką i szkodliwy dla ciała. Jawer okrywał się jak tylko mógł swoim płaszczem ochronnym, ale deszcz i tak nieustannie wgryzał mu się boleśnie w twarz. W oddali niebo rozświetlał ziejący siarką i lawą wulkan. Ale to nie był zwykły wulkan, jakich w tym regionie wiele. Z niego wychodziło tysiące czerwonych Predagów z mieczami i włóczniami połyskującymi w świetle księżyców. Predag wody ratował nie tylko siebie. To, co miał za sobą, zagrażało całej cywilizacji, w której postęp techniczny włożył tyle wysiłku. Teraz nic się nie liczyło, oprócz dotarcia do stolicy państwa, nawet za cenę śmierci z powodu deszczu.
Po godzinach jazdy Jawer zauważył rzekę, wpływającą do morza, do którego podążał. Nacisnął odpowiedni przycisk. Koła stanęły i schowały się. Jawera otoczyła szklana kula, a z pojazdu wyskoczyły przyrządy to poruszania się pod wodą. Pojazd z pluskiem wpadł do rzeki...
Po kolejnych godzinach podwodnej podróży dotarł w końcu na dno morza i zobaczył swoje ukochane miasto. Tysiące szklanych kopuł, z których było zbudowane, błyszczały oświetlone od środka. Zatrzymał się przy tej największej, gdzie mieściła się siedziba wodza. Wziął głęboki oddech, wyskoczył z pojazdu i wszedł do środka. Strażnik stojący przy wejściu, choć miał za zadanie jedynie odpędzanie, gdy zobaczył Jawera poranionego po całej twarzy aż podskoczył z przerażenia. Zaraz do sali zaczęli się zbiegać lekarze i zadziwieni Predagowie, ale zziajany Jawer rozkazał im ruchem ręki powrócić do swoich zajęć. Wszyscy błyskawicznie go usłuchali, bo nikt nie ośmieliłby się sprzeciwić nawet najgłupszemu pomysłowi tak wpływowej istoty. Zaraz potem wszedł do pokoju wodza, a ten zaraz wstał z krzesła i powitał serdecznie Jawera, jednak bez uśmiechu.
- Witaj! – zawołał – Co ci się stało?
- To nie jest teraz ważne – odpowiedział tester pojazdów – TO się stało!
- Co? – spytał wódz – Spójrz na mój palec! – władca badał Jawera, czy wszystko z jego mózgiem jest w porządku, ale ten odsunął mu rękę sprzed swoich oczu.
- Jedyna rzecz, której byś się nie spodziewał! – odpowiedział Jawer
- Jaka?
- To naprawdę niewyobrażalne. Ja to widziałem. Wetus...
Na oczach władcy pojawił się ogromny przestrach na dźwięk samego imienia.
- ...złamał umowę! – dokończył Jawer i roztrzęsiony padł głucho na jeden z luksusowych, białych foteli z Goleitu. Wódz patrzył przez chwilę ze zdziwieniem w miejsce, na którym przed chwilą stał rozmówca. Usta miał tak bardzo rozdziawione, że pomyślećby można, że ma niesprawną szczękę. Na widok gapiącego się przez szklane drzwi strażnika stwierdził, że musi wyglądać bardzo głupio i przyjął normalny wyraz twarzy, odwrócił się do Predaga na fotelu i jak gdyby nie było to wcale dziwne, spokojnym tonem powiedział:
- Zrzekam się tytułu wodza.
Tym razem Jawer popatrzył na władcę z przestrachem
- Zrzekam się w imieniu ratowania mojego kraju. Żelazny Pan według naszych wierzeń przybył niegdyś do naszych przodków i pozostawił nam swoich trzech boskich obrońców: Ganuvę, Izis i Hokve. W tej sytuacji tylko oni mogą nas uratować. Ganuva według legendy zamieszkał nieopodal Kryształowych Wodospadów, Izis w Górach Naaroon, a Hokve na Pustyni Siarkowych Deszczów. Ja, były wódz...
- Nie mów tak! – Jawer wstał i podszedł do wodza – Jesteś NAM wciąż wodzem, władcą i nie pozwolę, abyś narażał swoje życie! To ja pójdę na poszukiwania Legendarnych Toa.. Panie, pozwól mi jeszcze raz wziąć Rumble XT i pojechać na poszukiwania.
Wódz zaśmiał się cicho i z filuternym uśmiechem zaczął mówić do Jawera takim tonem, jakby wyjaśniał coś małemu dziecku:
- To ty nie narażaj swojego życia. Przysięgałem „w imię przeszłych i przyszłych obrońców państwa, dołączyć do grona bohaterów, którzy swoim poświęceniem zwiększyli dorobek narodu i zasłużyli sobie na wielki szacunek...”
Jawer rozzłościł się do granic swoich możliwości, powiedział wodzowi „Żegnam!” i wybiegł z pomieszczenia.

PS: No nie wytłumaczyłem... Predagowie zostali także wynalezieni na tamtym forum. To taka rasa zamieszkująca pewną planetę.
 
Zobacz profil autora
Nowy Spocco Rocco



Dołączył: 25 Mar 2010
Posty: 299
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 3/6

Płeć: Mężczyzna

 PostWysłany: Sob 16:46, 19 Lut 2011    Temat postu: Back to top

Rozdział III

Dowiedzmy się, co działo się na Cenix...

Lestivaann oparty o kant stołu spał w najlepsze. Łapał te cenne chwile snu i nasycał się nimi w całej pełni. Cieszył się z każdej przespanej minuty, ale ta się właśnie skończyła - ktoś uderzył go w głowę harpunem i rozległ się przeraźliwe skrzeczenie Cenix:
- Na co ty sobie pozwalasz? Na sen? Tu ginie mój cały dorobek, naród, a ty śpisz? Nie wiem, jakim cudem jesteś władcą czegokolwiek! Powinieneś być władcą Wielkiego Wysypiska Kanohi na południu Lenix. Byś czuł się tam bardzo dobrze. Maski niczego nie wymagają i śpią, podobnie jak ty. Nie wiem, w jaki sposób gospodarka i naród twojej wyspy jeszcze żyje, ale najwyraźniej słabo.
Lestivaann zasnął nie dając po sobie poznać, że śpi. Po tak długim czasie spędzonym z Cenix uodpornił się na wszelkiego rodzaju czynniki zewnętrzne uniemożliwiające sen. Mógł spać na stojąco, siedząco, wisząc głową w dół, pod wodą, ale nie wiadomo, czy także w ogniu, bo tylko tam Cenix go jeszcze wrzucić nie zdołała.
- Już świta! - zaskrzeczała władczyni wyspy - Najwyższy czas obudzić Artidaxa!
I rozkazała komuś ze służby wyruszyć natychmiast i obudzić władcę. I wyszła wtedy na balkon wystający z oszklonej wieży o kształcie stożka, w której mieszkała. I zaczęły się zewsząd rozlegać dźwięki tub, trąb, rogów i bębnów. Matoranie z całego miasta budzili się i pospiesznie gromadzili na placu. Wszyscy byli niesamowicie zaspani, mimo to nie odważyliby się sprzeciwić swojej pani.
- Lestivaann! Nie śpij! - wrzasnęła. Toa ziemi wstał i przyłączył się do Matoran na placu. Cenix wygłosiła krótką przemowę, która zdaniem Lestivaanna była kompletną bzdurą, i rozpoczęły się ćwiczenia wojskowe. Każdy mieszkaniec wyspy miał obowiązek gromadzenia się na placu przed pałacem, gdy księżyc nad Południowymi Wyspami blednie i zamienia się w słońce. Musieli także umieć doskonale walczyć i miotać dyskami Kanoka. I właśnie teraz wyjmowali swoje miotacze i strzelali do specjalnie w celu szkoleń hodowanych żółwi, których pancerze były odporne na wszelkiego rodzaju uderzenia. Toa ziemi musiał także uczestniczyć w tych ćwiczeniach, ale i na nie częściowo się uodpornił i na tego typu tortury, więc żwawo wyciągnął miotacz i przyłączył się do ćwiczących. Pierwszy strzał – pudło. Drugi dysk musnął pancerz żółwia i strzelił rykoszetem w drugiego żółwia.
- Co tak słabo? - spytała ironicznie Cenix.
- Słabo? – brzmiała odpowiedź – Ja ci tu zaraz pokażę, kto tu ma duszę wojownika!
Po tych słowach Lestivaann strzelił w żółwia, który od uderzenia przeleciał chyba 3 bio.
- To był wyjątek – powiedziała Cenix i odeszła.
Po godzinie męczarni Toa ziemi padł na podłogę w przydzielonym mu pokoju w pałacu i leżał. Nie spał, po prostu leżał z wycieńczenia. Napawał się chwilą spokoju, w której Toa wody była daleko i dziękował za te chwile Mata Nui z całego serca. Ale tych chwil było tylko kilka. Nagle, rozległ się jakiś nieznośny jęk, jazgot, którego nie dało się znieść. Tylko jedne istoty na świecie wydawały taki dźwięk – to byli niewątpliwie Dzicy Matoranie szykujący się do ataku. Władca zerwał się natychmiast, wybiegł z pokoju i pędził do Cenix. I w mieście podniósł się alarm, Matoranie wzywali wszystkich na plac przed pałacem, ale nie na ćwiczenia wojskowe – do walki. Do Cenix podszedł ktoś ze służby i oznajmił:
- Lenix nie przybędzie. Jej miasto zostało zaatakowane przez potwora!
Cenix oddała harpun i rzekła:
- Wbij jej to w serce, i powiedz, że ją pozdrawiam. Lestivaannie, czy ja mam ci podawać wszystko na tacy? Idź no do swoich wojowników i im rozkazuj!
Lestivaann zszedł na dół. Tym czasem królowa wysłała do posłańca wiadomość, aby się spieszył z „budzeniem Artidaxa”, bo miasto jest atakowane. A na Plażę Północną z morza wyłaniali się Dzicy Matoranie w Dzikich Kaukau i pędzili w stronę murów miasta. A wtem z miasta zasypał ich grad Kanoka, które były miotane przez wojsko Lestivaanna. Przeciwnicy w jednej chwili padali martwi i morskie fale zabierały ich na dno oceanu, jako pokarm dla rekinów. Jednak zdarzyło się coś bardzo niespodziewanego: z morza wyłaniali się Dzicy Matoranie na Morskich Tahtorakach. A z murów posypał się na nich mnóstwo iskier, które były wywoływane przez wojowników Artidaxa. A Tahtoraki wciąż wyłaniały się z wody i jak tarany uderzały w mury. I Lestivaann popełnił wielki błąd: wysłał swoich Toa do walki z bestiami. Ci użyli swoich mocy i zatrzęśli całą plażą, niszcząc mury.
- IDIOCI! – wrzasnęła Toa wody – Zestrzelić ich!
I pociski zaczęły ostrzeliwać Toa, którzy zaczęli uciekać, a ich generał zakrywał twarz rękami. A w wyrwie w murze zaczęła się gromadzić cała ludność miasta i skutecznie mur zastępowała, a na dodatek niszczyła przeciwników. Toa ziemi w imię honoru rozkazał swojemu wojsku dołączyć do żywego muru, wyjął swój wojenny Kilofotopór, Miotacz Fantomowy i tarczę i ruszył do boju. Jak się okazało, wyśmienicie trafiał we łby Tahtoraków, które z jękiem uderzały o piasek i miażdżyły Dzikich Matoran. Ale musiał zaprzestać swoim bohaterskim wyczynom, bo jakiś Matoranin poprosił go, aby udał się do pałacu. Gdy wszedł do pokoju Cenix został obrzucony gradem gorszym, niż gradem dysków:
- Ty...LESTIVAANNIE! – wrzasnęła Toa wody – Zniszczyłeś mur! Ładnie się sprawdzasz w boju, ale to moja zasługa. A tego, co zrobiłeś ni nie odpuszczę. Zniszczyć mur i wpuścić wroga! Idiotyzm!
- Ale zauważ, że właśnie wojska Potaru zostały zdziesiątkowane.
I było tak rzeczywiście. Tahtoraki leżały na plaży dogorywając, Dzicy Matoranie byli rozkwaszeni niczym muchy. I nagle stała się rzecz nie do przewidzenia: wybuchł budynek tuż przy pałacu. I zaraz z niego zaczęły się wydostawać dziwne roboty ze śmigłami. Setki, tysiące insektoidalnych robotów wyłaniało się z kłębów kurzu i piasku.
- One wychodzą z głównego kanału! – powiedziała przerażona Toa wody – Z kanału, który zaczyna się na twojej wyspie, a kończy w pałacu! Dostały się tu przez drogę ewakuacyjną z twojego miasta, Lestivaannie! – oczy rozszerzały się jej coraz bardziej – Ty głupku! Zginiemy przez ciebie! Udając bohatera wysłałeś wszystkie wojska tutaj, a tymczasem te roboty zniszczyły twoje miasto i dostały się drogą ewakuacyjną do mojego!
Oboje niedowierzali. A dziwne istoty obsiadały szklane wierze, z których było zbudowane miasto i rozkruszały je na drobny pył. Towarzyszyły temu liczne eksplozje, a dzielne wojsko biegało teraz po płonącej metropolii próbując ratować, co tylko się uda. I nagle w pałacu stało się coś niesamowitego: twarda i oschła Cenix zaczęła płakać i rzuciła się na Lestivaanna, lecz o dziwo, zamiast go bić, zaczęła go ściskać i trząść się ze strachu. Toa ziemi stracił kompletnie głowę. I nagle huk, zagłębili się oboje w kurzu i ogniu. Wielki Pałac przewrócił się na zniszczone budynki. A dziwne istoty rozpruwały i znęcały się nad Matoranami, niszczyły budynki, które jeszcze stały. Piękne i wielkie miasto przemieniało się w ohydny i szary śmietnik połączony z cmentarzem. I z kanału głównego wyłonił się Turaga Potaru w jakiejś dziwnej masce, uniósł ręce i zaczął się okropnie śmiać…
 
Zobacz profil autora
Nowy Spocco Rocco



Dołączył: 25 Mar 2010
Posty: 299
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 3/6

Płeć: Mężczyzna

 PostWysłany: Sob 16:47, 19 Lut 2011    Temat postu: Back to top

ROZDZIAŁ IV

Artidax był już w połowie drogi. Pędził przez Srebrny Ocean na swoim wodnym skuterze. Z jedną myślą. W jednym celu. Niech się dzieje co chce. Oby ocalił Cenix, Matoran i swoich przyjaciół! Oczy i wyraz twarzy posłańca powiedziały mu najgorsze. "Cenix jest atakowana!", wciąż to słyszał. Co to tam takiego, że jest atakowana, tym bardziej, że przez głupiego Potaru, ale pędził, bo uwierzył w swój sen. Jakże tamten głos był niesamowity, niespotykany i jedyny w swoim nieznanym rodzaju! To nie mógł być przypadek, bujda lub wymysł niedoskonałego biomechanicznego mózgu, po którym bezsensownie krążą impulsy elektryczne.
Toa ognia spojrzał w kierunku swojej drogi, a gdy wciąż nie mógł zobaczyć wyspy, tylko przyspieszał. Artidax łapał w swoje oczy każdy promień świetlny, chciał jak najprędzej zobaczyć Cenix, w jakim jest stanie i czy jest jeszcze po co płynąć. I nagle, nareszcie, mur dzielący go od atakowanej wyspy zwany horyzontem ustąpił, a promień świetlny odbity przez jeden z budynków wpadł do artidaksowego oka, które natychmiastowo zrobiło się wielkie i okrągłe - z przestrachu! Oto nad Cenix szalał niezliczony rój insektoidalnych potworów, obsiadając i przewracając szklane budynki! A co dopiero, te straszliwe łuny, które odbijały się od porannego nieba sygnalizując „szybciej, Artidaksie!”. Jakże niesamowitą moc miał ten sygnał, gdyż Toa ognia tylko przyspieszał. Jego biomechaniczne serce biło jak dwa, albo nawet trzy takie serca, pompując krew nasyconą w tlen, aby makromitochondria mogły w najbliższym czasie wytworzyć jak najwięcej impulsów elektrycznych. To typowy przykład zachowania w zagrożeniu, jednak Artidax nie bał się tego, że sam zginie na tej wyspie popiołów, ale raczej, że nie uratuje swoich przyjaciół. Tak, był coraz bliżej, wychylał się aby zobaczyć jak najszybciej jak najwięcej, a energia w jego ciele szalała, raziła go i podsycała. Czuł, jakby w jego żyłach pędziły teraz iskierki, gorące ogniki i drażniły go od środka. Jednak te ogniki były tak gorące, że nie ogrzewały go, tylko raczej mroziły; w każdym razie, czuł jakąś niesamowicie silną złą energię, jakby była ona klątwą Mata Nui. Nagle z jego hipnozy zbudził go straszliwy łoskot; poczuł, że skacze i z impetem spada w popiół, który naraz oplata go jak sidła i zaślepia jak zasłona. Z tego przestrachu nie zauważył nawet, że już dopłynął do wyspy. Po tym huku słyszał jeszcze brzdęki i huki. Dziwna była to sytuacja, sam jej nie pojmował. Przecież przed chwilą cały jego umysł był zajęty dotarciem na wyspę, a wtem jego umysł jakby zasnął. Leżąc tak na spalonym gruncie Cenix, czuł, jak gaśnie. Resztką sił po śmiercionośnym zderzeniu podniósł się, wsparł na rękach i obejrzał za siebie. Zrobiło się na tyle cicho, że nie spodziewał się tego widoku, który uderzy w niego silniej niż zderzenie z wyspą. Tuż za jego plecami stała krwiożercza maszyna, stworzona i zaprojektowana w celu zabicia i eksterminacji, cały rój takich maszyn z wielkimi szponami, żądłami i śmigłami. Położył się znowu na spalonej ziemi, a rój wydał wtedy taki brzdęk, który brzmiał niczym śmiech. Artidax zamknął oczy i tak powoli gasnąc, nasłuchiwał. I nagle do jego twarzy ktoś przystawił ogromny kawałek rozżarzonego żelaza, a przynajmniej mu się tak wydawało. Jego ucho zarejestrowało tym razem śmiech Potaru, który stanął i przygniótł go nogą.
- Patrzcie, jak nikną bohaterowie tego świata! – powiedział bezlitosny Turaga – Patrzcie, jak giną ci, co się nam sprzeciwiają! – każdemu zdaniu towarzyszył śmiech Dzikich Matoran, którzy przeżyli oraz tajemniczy brzdęk skrzydeł roju.
- Patrzcie i dowiedzcie się, czym was nakarmię – rozległ się zza pleców Turagi głos Lestivaanna, który od razu otworzył oczy Artidaksa i przywrócił mu siły. W jego ciele iskierki zgasły i zalało go przyjemne ciepło ukojenia. I tu huk, wrzask Potaru i dźwięk pobudzonego roju.
- Zabijcie go, do diaska! – krzyknął Turaga. Rój rzucił się w kierunku Toa Ziemi.
- Po moim trupie! – krzyknął nagle zupełnie ożywiony Artidax. Turaga tylko uśmiechnął się, machnął ręką, a część roju zaraz poszybowała w stronę Toa ognia, któremu znów w żyłach zaczynały tańcować chochliki. Jednak on z nimi walczył, użył swojej energii i zbombardował rój gradem ognistych pocisków. Wytworzył w ten sposób jak gdyby barierę. Gdy rój ją przekraczał, ginął zasypywany gradem, ale ta bariera wciąż niebespiecznie zbliżała się do Artidaxa, który na dodatek słabł, bo mimo otuchy, którą dodał mu jego przyjaciel świadectwem swojej ciągłej egzystencji, zaczynał tracić energię, którą wyczerpywał, i nie zdążył jej przecież skumulować przez te kilka sekund, które spędził leżąc na spalonej plaży. Na dodatek takie uderzenie samo w sobie zadaje rany, które odbierają siły. A także jego zapasy nadziei na zwycięstwo kurczyły się. Dwóch Toa kontra niezliczona armia maszyn to nieuczciwy los. Powoli cofał się uciekając przed tą barierą. W końcu postanowił zaprzestać ataku. Zauważył, że cofa się na swoją korzyść w kierunku płonącej wierzy. Szybko wystrzelił cały zapas swojej energii powodując swój odrzut. Odskoczył i schował się za głazem, a rój bezmyślnie zaczął rozbijać się o budynek. To dobry moment! Artidax przeczołgał się odrobinę w stronę swego towarzysza niedoli, który właśnie padał z wycieńczenia. Dziwne istoty oplotły go ze wszech stron i już miały go rozedrzeć, a tu nagle zupełnie niewidoczny Artidax wystrzelił w jego kierunku ogromną kulę ognia, która prawie w całości ten potworny ruj pochłonęła. Resztę dobił Lestivaann, który miał jeszcze na tyle sił, aby zniszczyć kilka egzemplarzy. Toa ognia biegł ile sił w nogach w kierunku przyjaciela, zatrzymał się i szybko się do niego schylił.
- Artidaksie! – uśmiechnął się lekko Toa ziemi – Cieszę się, że tu jesteś.
- Ja zarówno! Chodź stąd, szybko, uciekajmy! Jakkolwiek! Cenix i tak już nie uratujemy!
- Wybacz mi, ja już nie mogę...
Oczy Lestivaanna uniosły się lekko ponad głowę Artidaxa, i dały mu przerażający sygnał. Toa ognia odwrócił się, i pobladł... na widok tak niezliczonej chmary mechanicznych owadów.
 
Zobacz profil autora
Nowy Spocco Rocco



Dołączył: 25 Mar 2010
Posty: 299
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 3/6

Płeć: Mężczyzna

 PostWysłany: Śro 21:12, 23 Mar 2011    Temat postu: Back to top

ROZDZIAŁ V (Chociaż nikt tego nie czyta, muszę się WYYYŻYYĆ TWÓRCZO!)

Artidax wstał z liściastego łoża, rozejrzał się, ale nic zobaczyć nie mógł. Kręciło mu się strasznie w głowie. Obraz odbierany przez jego oczy dzielił się na trzy niewyraźne części, które falowały i przeplatały się. Z pozostałymi zmysłami też nie było dobrze, słyszał tylko jakiś dziwny huk, kręciło mu się w głowie, a czucia w nogach wcale nie miał. Zbliżyło się do niego coś zielonego i siłą położyło z powrotem.
Ocknął się po niezmierzonym czasie. Wśród wirujących obrazów zauważył w końcu Cenix i powiedział bełkocząc, bo nawet wargi odmówiły mu posłuszeństwa:
- Gdzie ja jestem?
- Dobrze widzisz? - zapytała Lenix swoim melodyjnym głosem, tym razem jednak dosyć smutnym.
- Gdzie jestem? - zapytał znów nie reagując na troskę przyjaciółki Cenix.
- Jesteś w moim Leśnym Pałacu - rzekła kobieta - Pamiętasz, co działo się na Cenix?
- Walczyłem... było ciemno, coś tam latało... straszliwy łoskot... ginący Lestivaan... - wyliczał Artidax powoli zdarzenia, które pamiętał jako jakiś jeden wielki mętlik.
- Dobrze, że ten idiota nie nadużył tej maski i cię nie zabił - poskarżyła się Lenix.
- O kim mówisz? - zapytał ze zdziwieniem Toa Ognia.
- Jak to o kim? - odparła - O Turaga Potaru!
Pamięć zaczęła powracać Artidaxowi. O, tak! On tam był! Zaraz... jego maska... Czyżby miała tak potężną moc, że zagrażała życiu Toa, gdy używał jej Turaga?
- Co z Lestivaanem? Co z Cenix? - zapytał z istnym przerażeniem.
- Żyją - powiedziała po dłuższej chwili Toa Roślinności, jednak niechętnie i głucho.
- Co z nimi jest? - zapytał Artidax wręcz gniewnie - Czemu mi nie mówisz? - z niepokoju spod jego zbroi wytrysnęło kilka iskier.
- Później ci powiem - usłyszał niezbyt zadowalającą go odpowiedź - Teraz musisz leżeć. Działanie mojej maski wymaga czasu. Wkrótce cię wyleczę.
Artidaxa ogarnęła światłość i znów zasnął.
Obudził się już w pełni świadomy, wciąż jednak wycieńczony. Było to o zmroku. Obejrzał całą komnatę. Była ona wydrążona w wielkich rozmiarów drzewie, jej ściany pokrywał imponujący bluszcz a zza okien przysłoniętych lianami powiewał rześki, wonny wiatr. Pokój rozświetlały niebieskawym, lecz także różowym, fioletowym, zielonym i żółtym światłem drobne świetliki, krążące wkoło Lenix. Nieopodal łoża z podłogi wyrastała roślina, której gałęzie układały się na kształt wygodnego stołu i czterech krzeseł. Z radością obserwował, jak siedzą na nich Lenix, Cenix, a nawet Lestivaan! Wszyscy wpatrywali się w niego cicho.
- To jakiś sen! - wrzasnął z radości - Mieliście nie żyć!
Już poderwał się aby wyściskać ich wszystkich po kolei, ale uniósł się tylko i upadł na łóżko.
- Tak, życie to sen - cytowała Lenix z filozofii Matoran Roślinności, jednak nikt nie ukrywał radości na widok zdrowego przyjaciela i wszyscy podeszli do niego.
Rozmawiali wesoło czas jakiś w świetle kolorowych owadów, jednak wszyscy naciskali, aby Artidax zbytnio nie unosił się emocjami.
- Zostawcie nas, proszę, samych - powiedział uprzejmie Lestivaan. Dwie przyjaciółki, które sprawiały wrażenie pokłóconych, wyszły różnymi drzwiami.
- Słuchaj, z tą maską jest coś nie tak - powiedział cicho Toa Ziemi, podczas, gdy Toa Ognia bacznie mu się przysłuchiwał - Zapewne dręczy cię to, mnie też... - tu Lestivaan urwał i wpatrywał się w podłogę - Powiem ci prawdę. Cenix zniszczono. Moją wyspę... niestety... także...
Te słowa wbiły się w piersi obu towarzyszy broni niczym sztylety. Lestivaan zaczął płakać i wspominać dobra, jakie przez tysiąclecia jego lud eksploatował z licznych kopalni. Artidax pocieszał go za każdym razem, gdy tamten powiedział choćby jedno słowo.
- Nie rozpaczaj - powiedział ponuro - Zrobię wszystko, abyś te dobra miał znowu! - pocieszał go - Przysięgam! - i tu jakby dla pocieszenia, uśmiechnął się przez łzy. Toa Ziemi pokręcił jednak smutnie głową.
- To nie tak łatwo - powiedział - Ta maska, która miał Potaru, posiada niesamowita moc - zaczął mówić szeptem pełnym ekscytacji - Nie wiem, skąd pochodzi, a nawet co tak właściwie może zdziałać, wiem za to, że jej moc pozwala zwykłemu Turaga, który z kaprysu przeznaczenia przemienił się od razu z matoranina w Turagę, pozbawić zmysłów potężnego Toa. Jest jeden sposób, aby dowiedzieć się więcej.
- Jaki sposób? - zapytał Artidax.
- Ano, taki... - jęknął Toa Ziemi - Musimy odwiedzić Wielkiego Imperatora z Mroźnych Krain i popytać go o zbiory jego biblioteki...
Artidax załamał ręce i na powrót zajął się zajęciem jakże w tej chwili dla niego odpowiednim, czyli spaniem.


Ostatnio zmieniony przez Nowy Spocco Rocco dnia Śro 21:16, 23 Mar 2011, w całości zmieniany 1 raz
 
Zobacz profil autora
Nowy Spocco Rocco



Dołączył: 25 Mar 2010
Posty: 299
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 3/6

Płeć: Mężczyzna

 PostWysłany: Nie 20:47, 27 Mar 2011    Temat postu: Back to top

ROZDZIAŁ VI - Podróż na Mroźne Wyspy

Wiatr tego dnia ustał. Lestivaan wyjrzał ostrożnie z namiotu, po czym dał znak towarzyszom podróży, że można wyjść.
Po godzinie Toa ujrzeli lodową pustynię, którą wcześniej osłaniała paskudna śnieżyca. Gdzieś w oddali majaczyły górskie szczyty zasłonięte chmurami. Wycieńczeni, ale wciąż chętni maszerowali ociężale w stronę górskiej ściany. Po jakimś czasie milczenia Artidax spytał:
- Mógłbyś mi wyjaśnić, jak to się w zasadzie stało, że przeżyłem bitwę pod Cenix?
Toa Ziemi zamyślił się jakby, ale w końcu odparł:
- Gdy Lenix przybyła... - zająknął się - bitwa znowu rozgorzała. Wtedy leżałeś już...
- Gdzie leżałem? - zdziwił się Toa Ognia.
- Gdy osłabłeś od ciągłej obrony padłeś na ziemię, a wtedy... Potaru nie kazał cię rozszarpać... Użył swej maski - opowiadał ze strachem bijącym od paskudnych wspomnień Lestivaan.
- I jak to było?
To pytanie najwyraźniej było trudne i w pewnym momencie Artidax pożałował, że je zadał, ale Lestivaan i tak odpowiedział:
- Wystawił rękę, a ty najpierw zacząłeś wydawać z siebie jakieś przerażające dźwięki... - wzruszał się Toa Ziemi - Traciłeś władze umysłowe, a ja na to patrzyłem taki bezsilny... taki bezsilny! - rozpłakał się Lestivaan, od tamtej chwili wyjątkowo wrażliwy.
- Nie płacz, powiedz, kto mnie ocalił?
- Cenix - odparł - To ona, z ukrycia, zrzuciła z niego maskę strumieniem wody...
- I co dalej? - zapytał coraz bardziej zdziwiony Artidax.
- Wtedy maska wpadła w moje ręce, a rój poleciał w stronę Cenix. Jednak tam przybyła już Lenix. Jednak Potaru wciąż wściekle patrzył na mnie... Zrozumiałem, o co mu chodzi i zagroziłem, że zniszczę maskę, jeśli się nie podda. On bez wahania pozwolił nam się oddalić, a ja oddałem mu jego cacko...
- Mogłeś je wykorzystać, skoro było tak potężne - zarzuciła mu Lenix.
Na ten argument nikt nie odpowiedział. Po krótkim czasie zaczęli już słyszeć dźwięk trąb Wielkiego Imperatora, a później doszli do skalnej ściany, w której wyryta była ogromna rzeźba w kształcie Wielkiej Kanohi Vezron, czyli Wielkiej Maski Połączenia.
 
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Bionicle Strona Główna -> Opowiadania Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach